Dlaczego wyjechałem do Kostaryki?

W ostatnich sześciu latach słyszałem to pytanie wiele razy. Zadawali je wszyscy. Znajomi, przyjaciele, rodzina, turyści, zadawałem je sobie też sam. Do dzisiaj, tak naprawdę, nie potrafię na nie odpowiedzieć. Żadna odpowiedź, a próbowałem na wiele sposobów, nie satysfakcjonowała mnie w 100 procentach.

Emigracja wśród Polaków to rzecz normalna, jesteśmy do tego przyzwyczajeni. Anglia, Niemcy, Norwegia, Kanada czy USA są to kierunki, w które wybrało się już wielu Polaków Za chlebem, za wolnością, za lepszym życiem. Ale Kostaryka? Co to za pomysł? Z czego tam będziesz żył? A co tam właściwie można robić? Są tam samochody? Co ty w dżungli chcesz mieszkać?

Tak, moja decyzja wywołała wśród znajomych niemałą sensację.

Zostawmy na chwilę sensacyjny wątek, a wróćmy do pytania zasadniczego – Dlaczego Kostaryka?

Kraj ten poznałem około roku 2011. Właściwie to nie można powiedzieć, że poznałem, bardziej będzie pasowało określenie – dowiedziałem się, że takowy istnieje. Błądząc po internecie natknąłem się na film o Kostaryce, trochę ładnych widoków, trochę faktów historycznych, to wystarczyło, aby mnie zainteresować.

Zainteresowanie było na tyle duże, że rozpocząłem dosyć intensywne poszukiwania w internecie. Chciałem dowiedzieć się jak najwięcej o tym malutkim kraju, o którym mówiono: Szwajcaria Ameryki Środkowej.  Ciągle natrafiałem na jedno hasło – Pura Vida. W dosłownym tłumaczeniu to „czyste życie”. We wszystkich informacjach, we wszystkich filmikach o Kostaryce ciągle Pura Vida. Używane jako „dzień dobry”, używane jako „do widzenia”, używane wydawałoby się bez powodu. W Polsce używamy podobnego powiedzenia „samo życie”, ale jakże odmiennie od Kostarykan.

– Co słychać?

– A stary, samo życie!

I do tego wymowne machnięcie ręką. Czyli nic dobrego, ciągle pod górkę. Natomiast w Kostaryce, podobne powiedzenie wygląda mniej więcej tak:

– Como esta?

– Pura Vida!!!

I szeroki uśmiech. Samo życie, czyste życie, jest dobrze, nie ma co poprawiać. Różnica jest istotna, prawda?

Myślę, że podejście do życia, ludzi w Kostaryce, to był pierwszy powód, dla którego chciałem ten kraj odwiedzić. Oczywiście powodów było dużo więcej, ale po kolei.

Tak więc po kilkuletniej obserwacji Kostaryki w internecie, przyszedł czas na to , aby tam polecieć i posmakować tego „Pura Vida”. Leciałem, wydawało mi się, przygotowany. Przeczytałem i obejrzałem wszystko co było do przeczytania i obejrzenia. Miałem wiedzę.

Jest maj 2015 roku. Wysiadam z samolotu na lotnisku w San Jose, w stolicy Kostaryki. Właściwie to nie jest jeszcze San Jose, lotnisko jest w granicach administracyjnych miasta Alajuela, które graniczy ze stolicą. Do centrum dobre 30 minut jazdy samochodem.

Moje pierwsze kroki poza lotniskiem, to szukanie miejsca, gdzie mogę zapalić papierosa. Kilkanaście godzin w samolotach i na lotniskach zrobiło swoje, a wrażenie jakie spowodowało na mnie przybycie do tego ciekawego kraju spotęgowało chęć puszczenia dymka. Bagaże na lotnisku, pod opieką moich towarzyszy podróży, a ja na ulicy odpalam pierwszego papierosa w Kostaryce. Odpaliłem i na tym koniec mojego palenia. Podszedł do mnie młody chłopak i poprosił abym go poczęstował papierosem. Konsternacja. Mam przy sobie tylko tego odpalonego, cała paczka została na lotnisku w bagażu. Dopiero raz się zaciągnąłem, co robić? Nie zastanawiając się dłużej oddałem mu swojego papierosa, a on mi na to z szerokim uśmiechem – Pura Vida!!! Taki oto był mój pierwszy kontakt z Kostaryką, z Kostarykanami i z Pura Vida. Ale wiecie co? Wcale mi się już nie chciało palić. Wracałem na lotnisko po bagaże całkiem zadowolony.

Jedziemy busem do hotelu w centrum San Jose. Ruch na ulicach ogromny, co chwila stajemy w korku, wszyscy kierowcy używają klaksonu jakby to był ich odruch bezwarunkowy, hałas przeraźliwy. A nasz kierowca co chwilę przez otwarte okno wykrzykuje do innych użytkowników drogi – Pura Vida!!! i oczywiście szeroko się uśmiecha.

W końcu dojeżdżamy pod hotel, wypakowujemy bagaże i żegnamy się z kierowcą. Jakimi słowami? Oczywiście Pura Vida. W hotelu na recepcji wita nas śliczna latynoska, na pewno już wiecie jakimi słowami nas przywitała.

Tak oczywiście – Pura Vida.

Powoli zaczyna mnie to śmieszyć. Myślę sobie, szybko Jacek opanowałeś język hiszpański-kostarykański. Wystarczy znać Pura Vida i można się tutaj z każdym dogadać.

Wydaje mi się, że zaczynam rozumieć o co chodzi, ale wydarzenia następnych dni pokazały, że tylko mi się wydaje. Jeszcze długa droga przede mną, aby zrozumieć Tico. Tak właśnie Kostarykanie określają siebie samych – Tico. Dlaczego akurat tak, skąd to się wzięło? Odpowiedź jest dość prosta. Kostarykanie mówią swoim językiem hiszpańskim, różni się on nieznacznie od hiszpańskiego oryginalnego. Nadają niektórym słowom końcówki zmiękczające, które brzmią podobnie jak „tico” i stąd ta nazwa. Można powiedzieć, że sami z siebie się śmieją.

Drugi dzień pobytu w San Jose. Idziemy z kolegą pozwiedzać stolicę. Kolega zna bardzo dobrze język hiszpański, więc czuję się pewnie. Kroczymy główną ulicą, właściwie deptakiem Avenida Central i w pewnej chwili zastępuje nam grzecznie drogę kobieta w wieku dojrzałym i prosi, aby ją wspomóc jakimś datkiem pieniężnym. Kolega, biegłym hiszpańskim odpowiada jej, że bardzo chętnie, ale w tej chwili sami jesteśmy bez pieniędzy i nie możemy jej pomóc. W tym momencie nastąpiło coś, w co do tej pory nie mogę uwierzyć i coś co kazało mi głębiej zastanowić się nad słynnym Pura Vida. Kobieta wyciągnęła z kieszeni kilka monet i chciała się z nami podzielić nimi. Zrozumiała, że jesteśmy turystami, którym brakło pieniędzy i jesteśmy w trudnej sytuacji. A ona może nam chociaż w ten sposób pomóc. Nie wierzycie? Ja też nie mogłem w to uwierzyć, choć stałem obok i sytuacja dotyczyła mnie bezpośrednio. Pura Vida???

Zaczynało mi się coraz bardziej podobać w tej Kostaryce, choć szczerze mówiąc sama stolica, jej architektura, wrażenia na mnie nie zrobiła.

Nie wiem, czy to wrażenie jakie wywołała w nas wspomniana wcześniej kobieta, czy ogromna ilość ludzi na ulicach, czy wszechobecne stragany z owocami, ale… zabłądziliśmy. Chcemy już wracać do hotelu, ale nie bardzo wiemy, gdzie jesteśmy i w którą stronę należy iść. Jak typowi turyści rozkładamy mapę i próbujemy zlokalizować nasz hotel. Stoimy tak na chodniku i dyskutujemy na temat odpowiedniej drogi powrotu (oczywiście mamy dwa różne zdania na ten temat), a tu podchodzi do nas młode małżeństwo z maleńkim dzieckiem w wózku i pytają czego szukamy. Powiedzieliśmy nazwę hotelu, do którego staramy się wrócić, a oni na to że nas zaprowadzą. Bardzo miło z ich strony. Okazało się, że do hotelu mieliśmy troszkę ponad kilometr. Podprowadzili nas pod same drzwi, grzecznie podziękowaliśmy, a oni poszli. I wiecie, gdzie poszli? Z powrotem w tym kierunku, z którego przyszliśmy!!! Oni wcale nie mieli po drodze. Nadłożyli drogi z dzieckiem w wózku, aby nas podprowadzić pod same drzwi. Staliśmy jeszcze chwilę jak wryci, ze szczękami blisko kolan. Spojrzeliśmy po sobie i jak na komendę razem powiedzieliśmy Pura Vida!!!

San Jose opuściliśmy po dwóch dniach i ruszyliśmy wynajętym samochodem w podróż po Kostaryce. Przed nami była miesięczna przygoda. Nie trudno sobie wyobrazić, że nie minął tydzień, a ja już wiedziałem, że chciałbym tu zamieszkać na stałe. Wspaniała przyroda, czyste powietrze, niebo w kolorze takim jak w bajkach Disneya. Góry, dżungla, lasy deszczowe, Ocean Spokojny na zachodzie i Morze Karaibskie na wschodzie. A w nocy na niebie miliardy gwiazd.

I ci ludzie tu mieszkający, coś powodowało, że niechętnie myślałem o powrocie do Polski.

Oczywiście po miesiącu wojaży, do Polski wracać musiałem, ale już z zamiarem powrotu do Kostaryki na stałe. Jeszcze dwa razy odwiedziłem „mój raj” jako turysta, aby w roku 2017 sprowadzić się tutaj na stałe.

Dlaczego Kostaryka? Nie wiem. Do dziś nie wiem, ale czy można racjonalnie wytłumaczyć miłość od pierwszego wejrzenia?